W ostatniej kolejce rundy zasadniczej, w meczu którego stawką było czwarte miejsce gwarantujące rozegranie czterech z siedmiu meczów grupy mistrzowskiej na własnym terenie (w tym potencjalnie najbardziej dochodowy mecz z Legią), Śląsk Wrocław wygrał u siebie z Wisłą, dzięki czemu wyprzedził krakowian w tabeli i zapewnił sobie czwartą lokatę przed finałowymi rozgrywkami.
Porażka podopiecznych trenera Kazimierza Moskala może boleć właśnie pod kątem utraty przewagi własnego stadionu w jednym z meczów. Po regulaminowym dzieleniu zdobytych w 30 spotkaniach punktów wiślacy tracą do wrocławian jeden punkt (6 do liderującej Legii, 3 do Jagiellonii znajdującej się na trzecim miejscu premiowanym grą w europejskich pucharach). O dzisiejszym meczu nie można powiedzieć zbyt wiele. Pozytywów było jeszcze mniej niż nielicznych sytuacji. Wykorzystać udało się tylko jedną z nich. W 68’ po rzucie wolnym wykonywanym przez Grajciara i zbyt krótkim wybiciu Guerriera piłka spadła pod nogi Roberta Picha, który nieco podrzucając wystawił sobie futbolówkę na półwoleja i soczyście uderzył po długim rogu – Buchalik bez szans i Śląsk objął prowadzenie. Można w tym doszukać się swoistego paradoksu. W pierwszej odsłonie, w której gospodarze przez znaczną część wyraźnie zdominowali przyjezdnych nie potrafili nie udało im się przekuć osiągniętej przewagi na najważniejszą ze statystyk – tę bramkową. W drugiej to krakowianie z każdą minutą przejmowali inicjatywę – swoją sytuację miał po koronkowej akcji całego zespołu Burliga, a niedługo potem w poprzeczkę z wolnego przymierzył Dudka (po rękach Pawełka – Mariusza Pawełka). Gdy wydawało się, że to wiślacy są bliżej strzeleckiej zdobyczy (pomimo, że do tej pory nie oddali nawet celnego strzału…ba! – nie pokusili się o celne uderzenie na przestrzeni całego spotkania…), niespodziewany cios padł właśnie ze strony Picha. Podopieczni trenera Moskala potrzebowali jednej bramki (bądź remisu), by odzyskać utracone na rzecz Śląska czwarte miejsce (mieliby tyle samo punktów, bezpośredni bilans na „zero”, ale lepszy ogólny stosunek bramek). Mieli jednak spore problemy ze stwarzaniem sytuacji (być może częściowo tłumaczy to nieobecność Pawła Brożka – choć w tej rundzie o jego grze ciężko powiedzieć cokolwiek dobrego), a poza wspomnianymi sytuacjami Dudki i Burligi wszysko co niebezpieczne dla Śląska można zawrzeć w trzech niepozornych słowach Wilde-Donald Guerrier. Haitańczyk kilkukrotnie nękał rywali swoją nieustępliwością, zazwyczaj żerując w pozornie beznadziejnych sytuacjach, które miały kolejny wspólny mianownik – zespół stwarzał okazje skrzydłowemu po długi podaniach z głębi pola – chociażby po crossach Arka Głowackiego (nie wiem czy się tym faktem cieszyć – nowoczesny środkowy obrońca, czy załamywać – kreowanie tak nieudolne, że za rozegranie musiał brać się stoper) – DG77 bazując na swojej szybkości wyprzedzał obrońców (niekiedy odpuszczających akcje) i wyskakując zza ich pleców znajdował się w całkiem obiecujących okolicznościach. Żadnej z nich nie można jednak uznać za stuprocentowe, ale najbliżej sukcesu Guerrier był w 85’. Kolejna długa piłka z własnej połówki – Pawełek wyszedł w okolice szesnastego metra, ale Donald zdążył go uprzedzić i oddać ekwilibrystyczny strzał lobem – piłka przeszła obok słupka, nie znajdując drogi do bramki i czwartego miejsca w tabeli. Śląsk – Wisła 1:0
30 kolejka T-Mobile Ekstraklasy: Śląsk Wrocław – Wisła Kraków 1:0 (0:0)
Robert Pich 68’
Śląsk: Pawełek – Zieliński, Celeban, Hołota, Pawelec – Ostrowski (60’ F. Paixao), Hateley, Danielewicz, Machaj (66’ Grajciar), Pich – M. Paixao
Wisła: Buchalik – Jović, Głowacki, Sadlok, Burliga (74’ Garguła) – Barrientos (80’ Stępiński), Dudka, Jankowski, Stilić, Guerrier – Boguski (57’ Stjepanović)
Żółte kartki: Danielewicz – Dudka, Burliga, Sadlok
Michał Bielecki